Poszedł Marek na jarmarek,
Kupił sobie oś,
Pod stodołą ją postawił,
Ukradł mu ją ktoś.
Milicjanta, biedak, woła,
Ale pusto jest dokoła.
Wracał Marek z Nowolipek,
Najspokojniej szedł,
Wtem mu cegłę jakiś typek
Sprzedał za 100 zet.
Sprzedał? Zmusił. Wepchnął siłą,
Bo milicji znów nie było.
Wyszedł Marek z domu z rana,
Chciał odwiedzić sklep,
Od jakiegoś chuligana
Dostał pałką w łeb.
"Hej! Milicja! Na ratunek!"
Lecz nie tam był posterunek.
Pragnął Marek wsiąść w autobus,
Pchał się tak, jak mógł,
A gdy wsiadł już, jakiś łobuz
Zepchnął go na bruk.
Więc milicji głośno wzywa,
Lecz tam właśnie jej nie bywa.
Szedł raz w nocy. Śpi już Praga.
Wtem oprychów dwóch
Rozebrało go do naga,
Majchry poszły w ruch.
Marek wzywa więc pomocy,
Lecz milicji nie ma w nocy.
Raz przez jezdnię Nowym Światem
Wbrew przepisom szedł,
Milicjanci go z mandatem
Przydybali wnet.
"Płacę i nie mówię nic ja,
A więc jednak jest milicja!"
Poprzedni wiersz *Spis wierszy* Następny wiersz