Gdy na zachód z Sandomierza
Iść przez dwa i pół pacierza,
Widać drogę, która zmierza
Wprost do Dwikóz. Tam przed laty
Żył Fikusów ród bogaty,
Co wyrabiał dzwony z brzozy,
A z konopi plótł powrozy
I rozsławił tym Dwikozy.
Tam, na samym skraju Dwikóz,
Mieszkał ongi magik Fikus,
Zwany Łysoń, trojga imion:
Bonifacy - Filip - Tymon.
Magik Tymon Fikus z Dwikóz
Co dzień inny robił psikus.
Raz, gdy wracał z Sandomierza,
Przeistoczył w oset jeża,
A gdy szedł do Zawichostu,
Wziął i zrobił jeża z ostu.
Sypał w gąsior piasek miałki,
A wylewał - sztof gorzałki.
Innym razem wziął koguta,
Schował w kieszeń do surduta.
A po chwili - zręcznie nader -
Wody wylał z niej pięć wiader.
Raz, gdy ujrzał muzykusa,
Dał przez cały rynek susa
I do warg przytknąwszy dłonie
Grał jak gdyby na puzonie,
Na klarnecie grał po troszku
I na flecie, i na rożku,
I nie wiedział nikt już z Dwikóz,
Czy gra Fikus, czy muzykus.
Już nie będę mówił o tem,
Jak udawał, że jest kotem,
I jak w psa się zmienił potem;
Jak połykał kalosz stary,
A wypluwał okulary;
Jak na lewej dłoni wsparty
Jedną z nóg tasował karty;
Jak wyjmował z ucha wróbla
I zamieniał wróbla w rubla;
Jak hodował ryby w szafie,
Bo ja sam to też potrafię!
Ale wreszcie przebrał miarę:
Spotkał dwie babiny stare
I przemienił je w dziewczęta;
Jedną wydał za rejenta,
Z drugą stanął w Zawichoście
I wyswatał ją staroście.
Gdy nadeszła więc niedziela,
Wyprawiono dwa wesela,
A że było to przedpoście -
Siedem dni weselni goście
Ucztowali w Zawichoście.
Lecz już rankiem przy niedzieli
Całą sztuczkę diabli wzięli:
Prysły młodych żon powaby,
A zostały stare baby,
Obie krzywe, obie siwe
I okropnie gadatliwe.
Wściekł się rejent, wściekł starosta,
Ale sprawa nie jest prosta,
Bo gdy ksiądz połączy ślubem
Luba musi zostać z lubym.
Poszły skargi na Fikusa,
Skrył się Fikus do lamusa,
Gdyż z powodu jego sztuczek
W Sandomierskiem powstał huczek
I już pleban oburzony
Chciał potępić go z ambony.
Uderzywszy więc w pokorę,
Fikus wybrał się wieczorem
Na plebanię i ze skruchą
Drapał się to w nos, to w ucho.
Ksiądz rzekł wreszcie: "Dobra nasza.
Moja kasza, twoja flasza,
Rozegramy to w mariasza?
Fikus szybko rozdał karty,
A że bał się nie na żarty,
Przegrał tyle, ile trzeba,
Żeby dostać się do nieba.
Wziąwszy tedy rozbrat z grzechem,
Fikus rad pożegnał klechę,
Uśmiechnięty dosiadł konia,
Kłusem puścił się przez błonia
I wołając: "Znaj Łysonia!
Hokus-pokus, fikus pikus!" -
Pocwałował wprost do Dwikóz.
Wszedł do domu, staje, patrzy -
"Co to? Kto to?" - rzekł pobladłszy.
Podszedł bliżej - tak, to one,
Dwie staruchy nastroszone,
Starościna z rejentową
Zabawiają się rozmową.
Fikus groźnie spojrzał na nie:
"Cóż to znaczy, moje panie?"
"Co to znaczy? Nic nie znaczy,
Ot, nie mogło być inaczej.
Wypędzili nas mężowie,
No i dobrze, i na zdrowie!
Odstawili nas tu koczem,
Gadać teraz nie ma o czem."
Tymon Fikus zbladł ze złości:
"Ależ bies mi nasłał gości!
Po co? Na co? Jakim prawem?
Rozstaniemy się niebawem!"
I potrząsnął już rękawem,
Aby zakląć baby w żaby,
Ale rozmach wziął za słaby;
Chciał przemienić je w dwie miotły,
Lecz mu palce się zaplotły;
Zebrał w sobie cały zapał
I wysilał się, i sapał,
By je zmienić w łyżki stare,
W białe myszki, w kapców parę,
W dwie marchewki, w dwa rogale,
Lecz mu jakoś nie szło wcale.
Tupał, klaskał, bił się w łydki.
Klął pod nosem w sposób brzydki,
Wreszcie krzyczeć jął jak dzikus:
"Hokus-pokus, fikus-pikus!"
A staruchy zeń szydziły:
"Cóż to, kumie? Zbrakło siły?
Kum czarować już nie umie?
Z kumem już niedobrze, kumie!"
Poszły potem do spiżarki,
Wyciągnęły słoje, garnki,
Polędwice i półgęski.
Choć to przecie przysmak męski.
Jadły sobie do wieczora
Pociągając miód z gąsiora,
Obie krzywe, obie siwe
I okropnie gadatliwe.
Fikus patrzał z gniewu siny,
Wycierając pot z łysiny.
Stał na głowie pół godziny,
Do pomocy wziął koguta,
Sypał proso do surduta,
Szukał zaklęć w księdze grubej,
Coraz nowe robił próby,
Wreszcie zgrzytnął, gwizdnął, cmoknął
I wyskoczył w mrok przez okno.
Co z nim stało się - nikt nie wie.
Był podobno w Sochaczewie,
Ktoś go widział, jak w Piotrkowie
Na jarmarku stał na głowie,
Potem zjawił się w Prabutach
I udawał tam koguta.
Inni mówią, że w Jaworze
Zjadał szkło i łykał noże,
A znów inni, że w Będzinie
Popisywał się na linie.
Gdzie jest prawda - nie wiem.
Tu się kończą wieści o Fikusie.
Jeśli jeszcze coś usłyszę,
Zaraz dalszy ciąg dopiszę.
Może wierszem, może prozą,
I przekażę wnet Dwikozom.
Niech w archiwach to zachowa
Miejska Rada Narodowa.
Poprzedni wiersz *Spis wierszy* Następny wiersz