Bławatek, w bujnej rosnący trawie,
zwarzony chłodem kwietniowej nocy,
osłabiony, zwiędły prawie,
tak o doli swej sierocej
nad ranem, smutny, szeptał wietrzykowi:
"Ach, słonecznego braknie mi tchnienia,
do złocistego tęsknię promienia...
Niech wzejdzie słońce - wnet mnie uzdrowi".
Żuk, co w pobliżu na liściu się pasł,
usłyszawszy to, rzecze:
"Słońce ma tam czas
zajmować się tobą,
ważna osobo.
Kto jak ja - na skrzydłach lata
i zna tajemnice świata,
ten ci, biedaku, opowie,
ile to obowiązków ma słońce na głowie.
Lasy, pola i łąki to jego klienci.
Dla nich się przede wszystkim wokół ziemi kręci.
Dbać też musi o drzewa, cedry i modrzewie...
Lecz o takim drobiazgu, jak ty - wcale nie wie.
Ha, gdybyś choć należał do wspaniałych kwiatów,
co zdobią parki magnatów
lub ogrody pięknych miast...
Ale ty?... Cóż ty jesteś?...Ot, mizerny chwast!
Więc naprzykrzać się słońcu nie przystoi waści.
Więdnij, skoro zwiędnąć czas ci".
Lecz oto słońce wzeszło i ziemię ogrzało.
Łąki, pola przybrały znów szatę wspaniałą.
Błysnęły okna dworu i ubogich chatek...
Odżył też biedny Bławatek.
O wy, którym los łaskawy
z wysoka daje patrzeć na codzienne sprawy,
bierzcie przykład ze słońca, co równo ogrzewa
maleńką trawę i olbrzymie drzewa.
*Spis wierszy* Następny wiersz