Kiedy książę pan Smoleński
dla zgotowania czelnym najezdnikom klęski
chciał, by się w potrzask do Moskwy dostali,
i poświęcił ją jako łup nowych Wandali,
wszyscy mieszkańcy - czy biedak, czy pan -
nie tracąc czasu, zgodnie, w jednej chwili
niby pszczoły wyroili
z rodzinnego miasta ścian.
Siedząca na dachu Wrona,
obojętna, niewzruszona,
obserwując z wysoka tłum płynący nisko,
spokojnie sobie czyściła nosisko.
"A wy, kumciu, co?... Czas w drogę! -
krzyknie z wozu Kokoszka. - Na co tu czekacie?
Powiadają, że za progiem
Nieprzyjaciel".
A na to wrona:
"Ja go się nie boję.
Spokojnam o życie swoje.
Wy, kury, co innego: dla was groźny on.
Ale nikt nie gotuje i nie piecze wron.
Jeszcze raczej tu sobie
ochłap czy kość zarobię.
Żegnaj, Kokoszko, pa! Szczęśliwej drogi!"
Doczekała się nareszcie
gości nieproszonych w mieście.
Lecz ją, niestety, spotkał zawód srogi:
przybysz, głodem morzony,
jął polować na wrony
i z siostrami pospołu
też poszła do rosołu.
Kto łamie solidarność, opuszcza walczących,
często tak kończy:
z myślą o przypadkowych fortuny podarkach,
wpada jak wrona do garnka.
Poprzedni wiersz *Spis wierszy*