W pociągu ścisk, w pociągu tłok,
Już się zakończył szkolny rok
I na wakacje jedzie dziatwa,
Lecz z wakacjami rzecz niełatwa,
Bo ten pojechać chce nad morze,
A ów nad morzem być nie może;
Ten chciałby w góry po raz wtóry,
Ale mu właśnie szkodzą góry.
Są jeszcze pola, zieleń lasu,
Jeziora, rzeki... Nie trać czasu!
W końcu znalazłeś się w przedziale,
Lokomotywa już ospale
Wypuszcza dyn, ruszają tłoki
I jedziesz, jedziesz w świat szeroki!
"Gdzie są walizki? Jednej brak!"
"A ta nie nasza?" "Ależ tak!"
"Czyja to teczka? Pan troszeczkę
Zechce posunąć swoją teczkę."
"Gdzie nasze miejsca? Wprost nie sposób!
W jednym przedziale tyle osób..."
"Przepraszam, tutaj pan ten siedział..."
"Józefie, chodż, to inny przedział..."
"Mamusiu, pić!" "Tam była woda,
Przepraszam, może pan mi poda..."
"Otworzyć okna? Ja otworzę..."
"Tu jeszcze dziecko usiąść może..."
"Gdzie klucze? Czyś ty nie brał kluczy?..."
A pociąg sapie, dudni, huczy,
A pociąg pędzi, pędzi w świat.
Nareszcie każdy jakoś siadł,
Więc przede wszystkim czworo dzieci:
Helenka, Ryś i Henio trzeci,
A czwarty Jurek, brat przyrodni.
"Czy nie jesteście jeszcze głodni?"
"A co dziś mamy do jedzenia?"
"Bułeczki z szynką są dla Henia,
A dla was jajka i kotlety."
Tu ojciec wyjrzał zza gazety,
Inni się także poruszyli,
Wyjęli żywność i po chwili
Podróżni, jakby od niechcenia,
Wzięli się wszyscy do jedzenia.
Kołysze kół miarowy stuk,
I wkrótce sen podróżnych zmógł.
A gdy znużeni ludzie zasną,
Nie czują tego, że jest ciasno,
Nie słyszą krzyków konduktora,
A tu wysiadać właśnie pora.
Zerwał się ojciec, zbudził matkę,
A matka dzieci swych gromadkę,
Przed okno wyrzucają bagaż.
"Dlaczego, Heniu, nie pomagasz?"
"Helenko, szukaj kapelusza!"
"Chodź, Jurku, pociąg zaraz rusza!"
"Pilnujcie Rysia! Koc zabierzcie!"
"Gdzie Henio? Prędzej! No, nareszcie!..."
A więc wakacje! Piękny czas!
W oddali widać siny las,
Gdzie pełno jagód i poziomek,
A w słońcu stoi mały domek.
Tu państwo Solscy po raz trzeci
Spędzają lato z czworgiem dzieci.
Pan Solski, jeżdżąc raz po kraju,
Ten domek spostrzegł i wynajął,
Bo tu co rok odpocząć może,
Bo tutaj z okna widać morze,
Jego przypływy i odpływy.
Dla dzieci tu jest raj prawdziwy!
Przy drodze sklep i młyn nad rzeką,
I wieś rybacka niedaleko.
Tu pani Solaska ma swój sad,
I sadzi w nim od paru lat
Gatunek drzew nie spotykany.
Inżynier Solski kreśli plany,
Rysuje szkice, mierzy, liczy,
Bo jest warszawskim budowniczym
I - jak to często u nas bywa -
Przy pracy właśnie odpoczywa.
A dzieci? Dzieci ledwo wstaną,
Już biegną drogą dobrze znaną
Do lasu, w groźne, ciemne gąszcze,
Gdzie brzęczą muchy i chrabąszcze
I dokąd poprzez mur zarośli
Nie mogą dostać się dorośli.
Tam w gęstwinie drzew panuje mrok,
Tam, gdzie postawić tylko krok,
Przeróżne dziwy widać z bliska:
Można więc podejść do mrowiska,
Można podpatrzeć, jak z pagórka
W dół ześlizguje się jaszczurka,
A obok tuż wiewiórka zwinnie
Wbiega po pniu, jak kot po rynnie
Śpi jeż zaszyty w liście suche,
Zły pająk czai się na muchę,
Tu dzięcioł puka w korę buka,
Gdzie indziej znaleźć można żuka,
A tam kukułka znowu kuka,
Lecz jej nie wierzcie, bo oszuka.
Gdy się zapuścić głębiej w las,
Jest miejsce, dokąd żaden z was,
Chociaż się uczył geografii,
Na pewno dotrzeć nie potrafi.
A szkoda, bo tam jest polana
Przez starszych dotąd nie zbadana,
Jest wielka dziupla w starym dębie,
A od niej, gdy się spuścić głębiej,
Prowadzą długie korytarze
Do wydm piaszczystych i na plażę.
Tak twierdzi Henio. Lecz nikt nie wie,
Co jest naprawdę w starym drzewie.
Pod wodzą Henia na polanie
Rozbili obóz swój "Indianie."
Wódz się nazywa Dzielny Żuk,
Za wodzem Jurek nosi łuk
I ma na imię Orzeł Płowy,
Helenka zwie się Skrzydło Sowy,
A Ryś, choć jeszcze bardzo mały,
Otrzymał imię Krwawej Strzały.
gdy raz na obiad była kura,
Henio pozbierał kurze pióra
I umocował je na głowie,
Jak zwykle robią to wodzowie.
Jeszcze wynalazł wśród zabawek
Coś, co udaje tomahawek,
I dziś wymaga od rodzeństwa
Czci i ślepego posłuszeństwa.
Wódz ma dopiero dziesięć lat,
A jednak idąc w ojca ślad
Buduje miasto na polanie,
By mogli mieszkać w nim "Indianie."
Obmyślił wszystko należycie
I wyrysował plan w zeszycie,
Potem przez kilka dni wytrwale
Wymierzał teren, wbijał pale,
Oznaczał sznurkiem ogrodzenia
I napisami na kamieniach
Zaznaczał place i ulice.
Do pnie przywiązał zaś tablicę
Z napisem: MIASTO INDIAN POLSKICH
WZNIESIONE PRZEZ RODZEŃSTWO SOLSKICH.
Poprzez polanę strumyk biegł,
Wódz nad strumykiem stojąc rzekł:
"Popatrzcie, oto nasza rzeka!
Tutaj nas wielka praca czeka,
Bo choć ta rzeka nie jest długa,
Musi na rzece być żegluga.
Jeśli mi cały szczep pomoże,
Stąd wypłyniemy aż na morze.
Ja stanę sam na czele floty!
Niech ojciec da nam ze sto złotych,
A wnet popłynie łódź indiańska
Aż do Szczecina, aż do Gdańska
I przemierzymy wszystkie morza
Tak, jak to czyni ŤDar Pomorzať."
I mówił dalej Dzielny Żuk:
"Tutaj położyć trzeba bruk,
Bo tutaj będzie Plac Zwycięstwa.
Na lewo, tam gdzie krzaków gęstwa,
Będzie nasz rejon przemysłowy...
Innymi słowy, Orzeł Płowy
Narzędzia swoje tu przyniesie,
I urządzimy warsztat w lesie.
Bardziej na zachód, przy tym dębie
Będzie coś niby jak Zagłębie,
Czyli kopalnie oraz huty.
Będziemy kopać tam dopóty,
Dopóki kopać nam wypadnie,
By zbadać, co jest w dziupli na dni.
Na wzgórzu, na północny-wschód,
Gdzie położyłem wczoraj drut,
Wybudujemy radiostację,
Bo chyba mi przyznacie rację,
Że wódz bez radia nic nie znaczy,
I że nie może być inaczej."
"Ma słuszność! - krzyknął Orzeł Płowy -
Radio być musi. Nie ma mowy!
Dasz oszczędności swe, Helenko!"
"Nie dam..." - Helenka rzekła cienko.
Wódz słuchał groźny i surowy:
"Nie dasz, to skalp ci zedrę z głowy!"
Helenka aż pobladła z trwogi:
"Już dam, lecz nie bądź taki srogi."
I mówił dalej Dzielny Żuk:
"Tam na południu, gdzie ten buk,
Stanie Muzeum Narodowe.
Mamy pocztówki kolorowe,
Muszelki, znaczki, fotografie...
Już ja urządzić to potrafię.
Tam, gdzie deska leży, z czasem
Wybudujemy własną trasę
Na wzór W-Z, co jest w Warszawie,
I to by było wszystko prawie."
"A port gdzie? - spytał Orzeł Płowy.
-
O tym nie było dotąd mowy!"
Rzekł Dzielny Żuk: "Nie będę przeczył,
Port... zbudujemy! Wielkie rzeczy..."
"I ja mam także jedną myśl! -
Zawołał nagle mały Ryś. -
Musimy zoo mieć tak samo,
Bo dokąd będę chodził z mamą?"
Krzyknęli wszyscy: "Racja! Zgoda!"
I Dzielny Żuk z powagą dodał:
"Tak, zoo będzie tam, na lewo,
Gdzie leży to złamane drzewo.
Z palików zrobi się sztachety,
Tylko nam zwierząt brak, niestety!"
"Jest kret! To nasza zdobycz świeża."
"Ja obiecuję przynieść jeża!"
"A Jurek?" "Ja - zawołał Jurek -
Nałapię żabek i jaszczurek!"
Już lato w pełni. W znojny dzień
Choć człowiek nawet nie jest leń,
Od pracy stroni. Słońce praży,
Więc państwo Solscy są na plaży,
A razem z nimi dzieci czworo.
Morze jest ciche jak jezioro
I taka dzisiaj ciepła woda,
Że z wody wyjść po prostu szkoda.
Pan Solski Henia uczy pływać,
Helenka woli odpoczywać,
Ryś zbiera muszle, a w oddali
Łódka kołysze się na fali.
To Jurek z matką. I cóż więcej?
Szczęśliwy, piękny wiek dziecięcy!
Na obiad wreszcie przyszedł czas.
"Idziemy już, wołają nas!
Czy towarzystwo jest gotowe?
Rysiu, weź majtki kąpielowe!
Chodźcie, pójdziemy koło młyna."
Szybko zebrała się rodzina -
Mają do domu niedaleko -
Oto już sklep i młyn nad rzeką,
Uśmiecha się uprzejmie młynarz...
Czy młyn ten sobie przypominasz?
Helenka z matką idą pierwsze,
Henio ugania się za świerszczem,
A Jurek wszystkim figle płata...
Wesołe dni, szczęśliwe lata!
Ze smakiem każdy obiad zjadł,
I można znowu ruszyć w świat,
Więc niecierpliwiąc się ogromnie
Zawołał wódz: "Indianie, do mnie!"
I po kolana brodząc w chwastach
Do indiańskiego poszli miasta.
Wychodząc, Henio po kryjomu
Mała siekierkę zabrał z domu
I rzekł, gdy przyszli na polanę:
"Będziemy rąbać dąb na zmianę!
Ja pierwszy zacznę, drzewo zgnębię,
Bo muszę wiedzieć, co jest w dębie,
I co się wewnątrz dziupli dzieje.
Sił nam wystarczy, mam nadzieję!"
Gdy wódz uderzył pierwszy raz,
Żałosnym echem rozbrzmiał las.
Kiedy uderzył po raz drugi,
Rozległ się w lesie lament długi.
Kiedy uderzył po raz trzeci,
Trzasnęła kore - patrzą dzieci -
Powstała w dębie mała dziurka,
Z dziurki wychyla się jaszczurka,
Lecz nie zwyczajna, wiedzcie o tym!
Na niej czapraczek szyty złotem,
Nóżki w trzewiczkach z miękkiej skórki,
I łuska nie jak u jaszczurki,
Jeno ze srebra, co się mieniąc,
Brzęczy jak mały srebrny pieniądz.
Tym razem Dzielny Żuk się zląkł,
Siekiera mu wypadła z rąk,
Patrzy i oczom swym nie wierzy.
Na jego miejscu, bądźmy szczerzy,
My byśmy także się zdziwili.
Wódz opanował się po chwili,
Skinął na "Indian" i rzekł szeptem:
"Nie przewidziałem tego przedtem,
Że w dziupli będzie właśnie ona.
Popatrzcie, jaka wystraszona,
Trzeba ją złapać, nim ochłonie."
I... delikatnie wziął ją w dłonie.
Jaszczurka drżała z przerażenia,
Patrząc nieufnie w oczy Henia.
I nagle rozległ się jej głos:
"Żałosny los, nieszczęsny los...
Żyłam sto lat w stuletnim dębie,
A jednak dotąd nikt w obrębie
Mojego dębu nie przebywał
I snu mojego nie przerywał."
Dzieci słuchały tej przemowy
Z zapartym tchem. Już zmierzch lipcowy
Pogłębiał mroczne cienie lasu.
Jurek się zbliżył bez hałasu
I nad jaszczurką schylił głowę,
By lepiej słyszeć jej przemowę,
Ona zaś rzekła tak to Jurka:
"Jestem jaszczurka Srebrna Chmurka...
Pod ziemią srebrny pałac mam
I tajemnice wszelkie znam.
Jeśli mnie z rąk swych wypuścicie,
Odwdzięczę się wam należycie
I spełnię wszystko na żądanie.
Czego pragniecie, to się stanie!"
Dzieci słuchały tej przemowy
Z zapartym tchem. Już zmierzch lipcowy
Pogłębił mroczne cienie lasu,
Więc Henio rzekł: "Nie traćmy czasu,
Musimy w domu być na siódmą,
A przecież wybrać nie jest trudno.
Chcemy jednego: na polanie
Prawdziwe miasto niechaj stanie!"
Po wysłuchaniu jego słów
Jaszczurka cicho rzekła znów:
"Jak zażądaliście, tak będzie,
Lecz miejcie jeszcze to na względzie,
Że nim się stanie czar tak rzadki,
Musicie zgadnąć dwie zagadki.
Więc pierwsza: "Mieszka, gdzie się zdarzy,
I choć jest zimna, jednak parzy."
Ten się namyślał, ów zgadywał,
Gdy naraz krzyknął Ryś: "Pokrzywa!"
"Następna: Mieszka śród dąbrowy
I ma kapelusz zamiast głowy!
No, co? Czy z was odgadnie które?"
"Grzyb!" - zawołały dzieci chórem.
Jaszczurka, brzęcząc srebrem łusk,
Szepnęła: "Sprawny macie mózg,
Nic nie poradzę! Odgadliście!
Dotrzymam słowa, oczywiście,
Bo nie dotrzymać go nie mogę,
Ale wam muszę dać przestrogę:
Skoro na wasze zawołanie
Prawdziwe miasto tutaj stanie,
Jednego strzeżcie się wyrazu,
Bo utracicie je od razu.
Wyraz, co grozi mu zatratą -
Zapamiętajcie - brzmi: KANATO.
Miasto przepadnie, gdy ktoś powie:
KANATO. Taka moc w tym słowie!"
Rzekła i znikła. Czarny mrok
Ogarnął las, przesłonił wzrok.
Myślały dzieci, że oślepły,
Ale po chwili promień ciepły
Oświetlił drzewa i polanę,
A na niej... miasto murowane.
I znowu słońce jasno świeci,
Po mieście spacerują dzieci,
Jadą tramwaje: "trójka", "czwórka",
W basenie pluszcze się jaszczurka,
W domach są kina, sklepy, szkoły,
Wśród ulic krąży tłum wesoły,
A środkiem miasta płynie rzeka
I widać duży port z daleka...
Na przodzie pędził Dzielny Żuk,
A za nim tuż trzy pary nóg.
Do domu z krzykiem wpadły dzieci:
"Prędzej, niech ojciec z nami leci...
Jest nowe miasto!... Mama wstanie!...
W lesie... Prawdziwe... Na polanie...
Srebrna jaszczurka... Prędzej, mamo!"
Każde powiedzieć chce to samo,
Bezładnie krzyczą w podnieceniu,
Aż wreszcie rzekł pan Solski: "Heniu,
Już niecierpliwić się zaczynam,
O co wam chodzi? Powiedz ty nam!"
Henio wziął oddech i co wiedział,
Rodzicom wiernie opowiedział.
Ojciec roześmiał się: "No tak,
Jeszcze nam tego tylko brak,
Żeby dzieciaki w lesie spały.
Sen rzeczywiście był wspaniały!"
Tu Henio podbiegł i na nowo
Jął przekonywać: "Daję słowo,
Kiedym powiedział: Na polanie
Prawdziwe miasto niechaj stanie,
Odrzekła mi jaszczurka na to...
Jaszczur-ka-na-to... - zbladł - KANATO...
Słowo KANATO wymówiłem...
Co ja zrobiłem!... Co zrobiłem!"
Jurek się zerwał: "Mamo! Tato!
Wszystko przepadło przez... KANATO!"
Podniósł się zamęt, lament, płacz...
Ryś rzekł z wyrzutem: "Heniu, patrz,
Taki wódz z ciebie... Po coś gadał?"
Helenka w kącie stała blada,
A Dzielny Żuk opuścił głowę
I łzy połykał. Jednym słowem,
Ogólny smutek był tak duży,
Że już pan Solski nie mógł dłużej
Patrzeć na twarze zapłakane.
Rzekł tedy: "Chodźmy na polanę!
Jeżeli miasto, drodzy moi,
Stało, to na pewno stoi,
Może więc będzie po zmartwieniu?
Chodźmy! Helenko, Jurku, Heniu!"
Aczkolwiek dzień pomału gasł,
Odgłosem gwaru rozbrzmiał las.
Szli wszyscy naprzód szybkim krokiem
Przez chwasty gęste i wysokie,
Między krzakami berberysu,
A gdy poznali już z zarysu
Stojące w cieniu drzew mrowisko,
Powiedział Ryś: "Jesteśmy blisko!"
Dokoła w lesie było głucho,
Dzięcioł zapukał w korę suchą,
Kukułka siedząc gdzieś na buku
Odpowiedziała: "Ku-ku, ku-ku..."
I wiatr wśród liści zaszeleścił
Jak w tajemniczej opowieści.
Jeszcze dwa krzaki... Jeszcze krzak...
Niestety! Stało się! No tak!...
Polana... Ani śladu miasta,
Po lewej stronie dąb wyrasta,
W tym dębie stara dziupla milczy,
Opodal krzew jagody wilczej,
Wysoko szumią drzew wierzchołki,
A dole sterczą wbite kołki,
Przez Henia sznurkiem połączone.
Popatrzał Dzielny Żuk w tę stronę
I rzekł posępnie: "Miasta nie ma!"
Przez chwilę trwała scena niema,
Wreszcie pan Solski przerwał ciszę...
Mam pisać dalej? A więc piszę!
Pan Solski tak do dzieci rzekł:
"Słuchajcie, jest dwudziesty wiek,
W dwudziestym wieku świat nasz stary
Nie wierzy w dziwy ani w czary,
I owo miasto najwyraźniej
Powstało w waszej wyobraźni.
Tu nic nie było na tej trawie.
Zresztą... widzieliście w Warszawie,
Że odbudowa czy budowa,
To nie są czarodziejskie słowa,
To nie są cuda ani dziwy,
Ale człowieka trud prawdziwy.
Praca! Wytrwała i planowa -
Na tym opiera się budowa.
Kukułka siedząc gdzieś na buku
Odpowiedziała: "Ku-ku, ku-ku..."
I wiatr wśród liści zaszeleścił
Jak w tajemniczej opowieści.
Aby osiedle nowe wznieść,
Moc działań trzeba z sobą spleść.
Pomyśleć tylko: chcesz budować,
To wpierw żelazne belki sprowadź.
Do tego jest niezbędna huta,
Gdzie taka belka jest wykuta.
Huta bez maszyn nic nie zdziała,
Więc znów robota jest niemała:
Czym wprawić w ruch motory liczne?
Zbuduj maszyny elektryczne!
Masz już maszyny wykończone,
Trzba je przywieźć. Czym? Wagonem!
Lecz żeby wagon wiózł maszyny,
Położyć trzeba będzie szyny.
By ruszył motor - włączasz prąd,
Ale ten prąd otrzymasz skąd?
Musisz zbudować elektrownię,
Lecz zastanawiasz się ponownie,
Jak uruchomić tę potęgę?
Do tego jest konieczny węgiel!
I znowu myślisz, naturalnie,
O tym, że musisz mieć kopalnię.
Lecz łańcuch tu się nie urywa,
Bo węgiel człowiek wydobywa,
Człowieka zaś wyżywić trzeba,
Więc musisz mu dostarczyć chleba.
I znów potrzebne są wagony,
By wieźć do miasta wiejskie plony..."
Zdziwiony wielce szumiał las,
Bo słyszał o tym pierwszy raz.
Dąb się zamyślił: "Rzecz zawiła,
By drzewo ściąć - potrzebna piła,
Piły wyrabia się ze stali,
Stal daje huta, i tak dalej...
Jak liczne ręce się złożyły
Na fabrykę zwykłej piły!"
Dzieci słuchały zamyślone,
Bo zrozumiały także one,
Że nie jaszczurki, tylko ludzie
Budują miasta w wielkim trudzie,
Budują, wznoszą według planu
I nic nie zmieni tego stanu.
Pan Solski przerwał, siadł na pniu
I rzekł po chwili: "Chodźcie tu,
Słuchajcie! Dzięki wam do głowy
Przyszedł mi pomysł całkiem nowy.
Mieliście rację! Na polanie
Prawdziwe miasto niechaj stanie!
Gdy tylko wrócę do Warszawy,
Zaraz się wezmę do tej sprawy.
Pomówię o tym w mej centrali,
Tam pomoc dla was się ustali,
W ten sposób już w niedługim czasie
Zbudować Miasto Dzieci da się.
Marzeniu więc się stanie zadość!
Pomyślcie, jaka będzie radość!...
Marzenia wasze wcielać w czyn,
To będzie woda na nasz młyn!
Zrobimy tutaj wszystko sami,
Wy, oczywiście, a my z wami.
W tym roku teren wyrównamy,
Kilofy są, łopaty mamy...
Poruszę też miejscową władzę,
I z kierownictwem się naradzę.
Przez zimę opracuję plany
Na przyszły sezon budowlany,
I fundamenty pod budowę
Już mogą być za rok gotowe.
I stanie miasto, jak się patrzy,
Już za dwa lata albo za trzy."
Wypieków dostał Dzielny Żuk,
Zdarł z głowy pióra, kopnął łuk
I ojcu rzucił się na szyję
Wołając: "Ojciec nasz niech żyje!"
Ogarnął wszystkich zapał,
Że nawet Ryś na pień się wdrapał
I krzyczał, choć go dusił kaszel:
"A jak nazwiemy miasto nasze?"
Pan Solski dłonią potarł czoło,
Uśmiechnął się i rzekł wesoło:
"Można je nazwać, dajmy na to...
Jaki to wyraz był? Kanato?
Niech się KANATO nazwą stanie
Osiedla dzieci na polanie!
KANATO! - skacząc wołał Ryś.
KANATO! - a to świetna myśl!
KANATO! - powtórzyło echo.
Dzieci z radością i uciechą
Taniec zwycięstwa odtańczyły
Krzycząc KANATO z całej siły.
Na tym skończyła się narada,
Bo coraz gęstszy mrok zapadał. taki
Gdy stanie miasto, jak się patrzy,
Już za dwa lata, albo za trzy,
Pewno zaprosi mnie KANATO,
Żebym wśród dzieci spędził lato.
Co tam zobaczę i usłyszę,
To w nowej książce wam opiszę.
Poprzedni wiersz *Spis wierszy* Następny wiersz