W Lututowie pod Sieradzem
(Zresztą wieść tę sprawdzić radzę)
Żyły niegdyś dwa koguty,
Dwa koguty-kałakuty.
Każdy pięknie był obuty
I na obie nogi kuty,
Każdy miał ostrogę złotą,
Miał ostrogę właśnie po to,
By ją mieć, gdy szedł piechotą.
Cóż to były za koguty!
Każdy z nich miał grzebień suty,
Każdy piał co do minuty,
Trząsł grzebieniem. Gdy zaś ucichł,
Wracał do swych spraw kogucich.
Lecz rozumu dwa koguty
Miały mało - ze dwa łuty,
Zresztą, miały czy nie miały,
Nadzwyczajnie pięknie piały,
Aż się panny zachwycały,
Gdy na różne piały nuty
Dwa koguty-bałamuty.
Szły koguty ulicami
Pobrzękując ostrogami,
Bardzo godnie, bardzo zgodnie
,
W pas kłaniali się przechodnie,
Każdy ich się bał, rzecz prosta,
Nawet burmistrz i starosta,
Nawet wszelka inna władza
Ze Złoczewa i z Sieradza.
A już jeśli o tym mowa,
Straż ogniowa z Lututowa,
Chociaż była pełna buty,
Drżała widząc dwa koguty,
Dwa koguty-kałakuty.
Miała straż orkiestrę dętą,
Która grała w każde święto
Niezależnie od pogody,
Lecz kapelmistsz, choć niemłody,
Nie śmiał podnieść swej batuty,
Kiedy piały dwa koguty.
Miały taki plan uknuty
Dwa koguty-kałakuty,
Że na wiosnę oraz w lecie
Sprawowały straż w powiecie.
Więc na targach i jarmarkach
Próbowały mleko w garnkach,
Skoro świt budziły ludzi,
A kto w porę się nie zbudził,
Ten miał cały dzień zatruty,
Tak mu piały dwa koguty.
Już o siódmej głośne pianie
Zwoływało na śniadanie,
Ściśle kwadrans przed dwunastą
Jadło obiad całe miasto,
Potem znów koguty piały
Dając pianiem tym sygnały,
By się sklepy zamykały.
A wieczorem o dziewiątej
Rozbrzmiewały wszystkie kąty
Powtarzanym wprost bez liku:
Kukuryku! Kukuryku!
I natychmiast cała dziatwa
Spać się kładła gasząc światła.
Dużo lat koguty piały,
Piejąc władzę sprawowały.
Aż któregoś piątku z rana
Zaszła rzecz niespodziewana:
Jeden z miejskich szałaputów
Był niegrzeczny dla kogutów.
"Cóż to - wołał - za zwyczaje,
Że mi drób na drodze staje?
Ja kogutów nie uznaję,
Ja mam każdy dzień zatruty
Przez koguty-kałakuty!"
Rozgniewały się koguty,
Podciągnęły tylko buty,
Jeden śmiałka kopnął w nogę,
Drugi w łydkę wbił ostrogę,
I walczyły z nim dopóty
Dwa koguty-kałakuty,
Aż pobity i pokłuty
Uciekł w pole klnąc koguty.
Ale im poprzysiągł zemstę,
Więc się zaszył w krzaki gęste,
A że był to sam Boruta,
Znał się dobrze na kogutach.
W czas jesiennych, złych niepogód
Szedł na spacer jeden kogut,
A gdy miał już dość szarugi,
Szedł na spacer kogut drugi.
Więc Boruta raz wieczorem
Za drzewami stanął z worem,
A gdy kogut szedł, Boruta
Wór narzucił na koguta
I przydeptał jeszcze butem,
Po czym wór zawiązał drutem.
Gdy się drugi kogut zjawił,
Z nim tak samo się rozprawił,
I ten drugi wór w kogutem
Też zakręcił mocno drutem.
Mruknął: "To mi się podoba!"
Wziął na plecy worki oba
I do Łodzi, na Bałuty
Zaniósł w workach dwa koguty,
Dwa koguty-kałakuty.
Tam na targu się wychytrzył
I jak drób najpospolitszy
Sprzedał je handlarzom z Łaska,
Którzy dali, ile łaska.
Ot, i koniec. A Lututów
Wnet podupadł bez kogutów.
Odtąd nikt nie wstawał w porę,
Obiad jadło się wieczorem,
Straż o cały dzień bez mała
Do pożaru się spóźniała,
Nawet mleko na odmianę
Było stale fałszowane.
Odtąd z rzadka w Lututowie
O kogutach ktoś opowie:
"Były sobie dwa koguty,
Dwa koguty-kałakuty..."
Poprzedni wiersz *Spis wierszy* Następny wiersz