Bajeczki Bajeczki Bajeczki Bajeczki Bajeczki


Za króla Jelonka


Był sobie pień, a w pniu siekiera...

Drwal na wyręby się wybiera
I do swej żony tak powiada:
"Z robactwem kłopot mam nie lada;
Prusaki w kuchni, w szafach mole,
Muchy aż roją się w rosole,
Komary spać nie dają przy tym,
Trzeba to raz wytępić flitem!
Niech zaraz Stefek i Janeczka
Po flit pojadą do miasteczka
I do porządków się zabierzcie,
Żeby z tą plagą skończyć wreszcie."

To rzekłszy drwal, nie tracąc czasu,
Z siekierą udał się do lasu,
A ja was bajką tą zabawię,
Bo dobrze wiem, co piszczy w trawie.
Co w trawie piszczy? To owady,
Wchodzące w skład królewskiej rady
Spieszą na tajne posiedzenie.

Król niecierpliwi się szalenie,
Bo jak doniosły mu stonogi,
Drwal powziął właśnie zamiar srogi
Owady tępić co do nogi.
Sprowadził tedy papier lepki,
Perskiego proszku dwie torebki,
Stos muchołapek, flaszkę flitu
I bój rozpoczął już od świtu.

Siedzi na tronie król Jelonek
I w otoczeniu stu biedronek
Sprawuje rządy. Z miną hardą
Straż pełni Krzyżak z halabardą,
Tłum dworzan kornie chyli głowy,
A trzmieli szwadron honorowy
Stoi przy królu na polance
I prezentuje przed nim lance.

Król słucha pełen niepokoju
Ostatnich wieści z placu boju.
Marszałek Bąk z wysiłku sapie,
Gestykuluje i na mapie
Objaśnia przebieg całej wojny.
Generał Żuk jest niespokojny
I tylko czeka na rozkazy.
Król słuchał, ziewnął parę razy,
Szerszeniom kazał grać pobudkę
I tak przemówił z wielkim smutkiem:
"My, z bożej łaski król owadów,
Jelonek Szósty, władca sadów,
Ogrodów, łąk i pól, i lasów,
Największy rycerz wszystkich czasów,
Tak jak to każe zwyczaj stary,
Wzywamy wojsko pod sztandary.
Wojna na dobre się rozpala.
Nadeszła wieść, że w domu drwala
Już się szykują do ataku
Na ród owadów i robaków.
Jeżeli wierzyć mamy słuchom,
Zagłada straszna grozi muchom,
Prusakom, pchłom i karaluchom.
To samo czeka ćmy i mole.
A ja was tępić nie pozwolę!
Niech armia zaraz rusza w pole.
Marszałkiem polnym oraz wodzem
Zostanie Bąk, waleczny srodze.
Marszałkiem leśnym Chrabąszcz będzie.
I niechaj świerszcze to orędzie
Co tchu otrąbią wszem i wszędzie."

Marszałek Bąk z buławą w dłoni
Odbywa przegląd wszystkich broni.
Lotnictwo stoi już na łące:
Komarów lekkich trzy tysiące,
Następnie osy pikujące,
Eskadra chrząszczy transportowych
I oddział pcheł spadochronowych.
Koniki polne w polu stoją
Kawaleryjską błyszcząc zbroją,
Z daleka dzwonią ich ostrogi.
Obok zebrały się stonogi
Uszykowane w pułk piechoty,
A dalej stoją dzielnie roty
Pancernych trzmieli, much, prusaków
I karaluchów-zabijaków.
Wymienić tu należy jeszcze
Torpedy żywe, czyli kleszcze,
Motyli pułk niezwykle karny
I moli oddział sanitarny.

Marszałek Bąk dał znak buławą.
Generał Żuk z niezwykłą wprawą
Prowadzi mężne swe oddziały.
Już bębny werblem zawarczały,
Zagrały trąbki i fanfary,
Zakołysały się sztandary,

Zadudnił równy marsz piechoty,
Poszybowały samoloty,
Zasalutował król im wszystkim
I otarł łzę dębowym listkiem.

Gdy słońce znikło z horyzontu,
Owady przeszły linię frontu.
Na zwiady najpierw poszły świerszcze
I rozstawiły czujki pierwsze.
Za nimi cicho, po kryjomu
Prusaki wdarły się do domu,
A cztery muchy i stonoga
Wyśledzić chcą pozycję wroga.
Są przy tym bardzo im pomocne
Mechate ćmy - myśliwce nocne,
Bo tłumiąc warkot swych motorów,
Spuszczają oddział reflektorów,
Czyli robaczków świętojańskich.
Z daleka odgłos trąb ułańskich
Konnicę wzywa na biwaki,
Lecz spać nie wolno. Rozkaz taki.

A nieprzyjaciel śpi spokojnie,
Jakby nie wiedział nic o wojnie.
Spod kołder sterczą cztery nosy
I chrapią, śpiąc, na cztery głosy.

Generał Żuk dowódców wzywa:
"Zaraz się zacznie ofensywa!
Niech karaluchy idą karnie
Szturmować kredens i spiżarnię,
Dwudziesty trzeci pułk prusaków
Za nimi pójdzie do ataku,
A na piwnicę, jak należy,
Dywizja stonóg niech uderzy.
Musimy zniszczyć bez litości
Zapasy jadła i żywności."

Oficerowie w cnym zapale
Krzyknęli: "Rozkaz, generale!"
I wnet, ogromne dając susy,
Ruszyły pułki i korpusy,
Szły stutysięczne roty zuchów
I lśniły wąsy karaluchów.

Od strony łąki, od moczarów,
Z bzykaniem leci pułk komarów.
Wróg jedno okno ma otwarte -
Przy oknie pająk pełni wartę.
Przez okno prosto do pokoju
Komary lecą na plac boju,
Drwalowi krążą ponad głową
I rażą bronią pokładową.

Spod kołdry sterczy czyjaś noga,
Komary w nogę kłują wroga,
Tną bez pardonu w usta, w uszy,
I tylko nosów nikt nie ruszy -
Do tego inna broń się nada,
Którą najlepiej osa włada:
Eskadra os przez okno wpada
I na komendę cztery osy
Wbijają żądła w cztery nosy.

Wróg się na równe nogi zrywa,
Zacznie się wnet kontrofensywa.
Drwal porwał ręcznik i wywija,
Komary tłucze i zabija,
A dzieci drwala biegną boso
I uganiają się za osą.
Drwal os bynajmniej nie unika,
Tylko je łapie do słoika.
"Jesteście podłe i okrutne,
Więc wam siekierą żądła utnę."

Jak tu ratować biedne osy?
Widząc, że ważą się ich losy,
Biedronka wzbija się wysoko
I wpada wprost drwalowi w oko.
Drwal z bólu krzyknął wniebogłosy
I powypuszczał wszystkie osy,
Które, cudownie ocalone,
Poszybowały w inną stronę.

Za dzielny wyczyn ten Biedronka
Dostała z rąk marszałka Bąka
Order Jelonka trzeciej klasy _
I srebrny grosz z królewskiej kasy.

Marszałek śledząc walkę z lotu
Wezwał owady do odwrotu
I korzystając z chwili przerwy
Zaczął gromadzić swe rezerwy.

Drwal po pokoju chodzi blady,
Robi kompresy i okłady,
Smaruje nosy opuchnięte,
A nosy puchną jak najęte.
Drwal po pokoju chodzi senny
I w myślach snuje plan wojenny:
"Ja wam pokażę, zobaczycie!
Porachujemy się o świcie."

Tymczasem lotny szpital moli
Do rannych bierze się powoli:
Sanitariuszki - małe muszki -
Komarom bandażują nóżki,

Ostrożnie kładą je na nosze,
Na skrzydła sypią biały proszek,
Jodyną guzy im smarują
I woskiem żądła polerują.

Choć rankiem nęka chłód jesieni,
Generałowie wyświeżeni
Do wodza lecą po rozkazy.
Marszałek polny - wódz bez skazy,
Już czeka rześki i wesoły
I miód popija, który pszczoły
Przygotowały mu na bębnie,
Gdyż Bak o świcie zwykle ziębnie.

Sztab się naradzał minut kilka
I nie minęła nawet chwilka,
A już sztabowy dobosz bieży,
Cwałują gońcy i kurierzy,
Już skaczą pchły na spadochronach,
Już muchy w karnych dywizjonach
Lądują sprawnie i po cichu
Na południowy wschód od strychu.

W mieszkaniu drwala ruch niezwykły:
Otwarto okna, z domu znikły
Obrazy, szafy i komody,
A żona drwala, z kubłem wody
Stąpając śmiało między wrogi,
Szoruje ściany i podłogi.
Janeczka porządkuje kuchnię,
Raz po raz w kąty flitem dmuchnie,
A Stefek - chłopiec bohaterski -
Do łóżek sypie proszek perski.
Jest także środek i na mole,
Jest i na muchy. Już na stole
Stefanek stoi z bańką flitu,
Przytwierdza lepy do sufitu,
Zalewa szpary żrącym płynem,
I rozsypuje naftalinę.

Marszałek Bąk na bębnie siadłszy
Przez szkła lunety pilnie patrzy
I ruchy wroga obserwuje:
Flitowe wojsko maszeruje
Z karabinami, w wielkich czapkach,
Ustawia straż przy muchołapkach,
Wystawia warty i patrole,
Po czym odważnie rusza w pole.
Żołnierze idą na bagnety
Pełni zapału i podniety,
Zadają wrogom straszne ciosy,
Godzą w komary, w muchy, w osy,
Widać poległych całe stosy.
Marszałek daje znak buławą,
W bój każe muchom lecieć żwawo,
Rzuca rezerwę za rezerwą.
"Niech tylko frontu nam nie przerwą!"

Muchy ruszyły wielką chmarą,
Aż się zrobiło wokół szaro -
Z bojowym brzękiem biją, walą,
Fala przelewa się za falą.
Jaka fantazja i brawura,
Jaka odwaga! Naprzód! Hur-r-ra!
Już much są pełne muchołapki,
Na lepach drgają musze łapki,
Musze skrzydełka się trzepocą -
Walka nie skończy się przed nocą!
Marszałek Chrabąszcz czeka znaku,
By rzucić jazdę do ataku.
Koniki polne są jak w pląsie,
Nie mogą ustać, naprzód rwą się,
Pchły na nich zręcznie siedzą wierzchem
Chciałyby ruszyć w bój przed zmierzchem.

Ruszyły! Pędzą! Błyszczą piki,
W galopie świszczą proporczyki
I w ślad za wrogiem wystraszonym
Cwałuje szwadron za szwadronem.
Kto widział pchły w tej świetnej szarży,
Gdy jeździec nie drgnie, koń nie zarży,
Ten pcheł już o nic nie oskarży.

Tymczasem drwal wziął nogi za pas
I przyniósł flitu nowy zapas.
Marszałka Bąka żądło łechce,
Marszałek Bąk próżnować nie chce,
Więc krzyknął tylko: "Za mną, wiara!
Spójrzcie, jak walczy gwardia stara!"
Rozpostarł skrzydła swe jak żagle,
W sam środek walki runął nagle,
Cel upatrzywszy sobie z dala,
I wbił swe żądło w szyję drwala.
Drwal z bólu fiknął trzy koziołki,
Przeskoczył potem przez trzy stołki,
Z żałosnym jękiem skrył się w drwalce
I nie brał już udziału w walce.

Owady wodza otoczyły:
"Sto lat niech żyje wódz nasz miły!"
I podrzucały go do góry,
Aż poobijał się o chmury.
Po nadzwyczajnym tym sukcesie
Odpocząć wojsko mogło w lesie.
Więc zaśpiewało pieśń wojenną
Dla wodza żywiąc cześć niezmienną:

Śmiało w bój,
Bzyk-bzyk,
Gryź i kłuj,
Bzyk-bzyk,
Trąbka gra,
Bzyk-bzyk,
Tra-ra-ra,
Bzyk-bzyk!

Wroga dręcz,
Bzyk-bzyk,
Leć i brzęcz,
Bzyk-bzyk,
Trąbka gra,
Bzyk-bzyk,
Tra-ra-ra,
Bzyk-bzyk!

I znowu krzyknął ktoś z kaprali:
"W górę marszałka!" Więc porwali
I podrzucali go bez końca,
W gasnących już promieniach słońca.

Po ciężkim dniu żołnierze drzemią,
Lecz nikt nie zdrzemnie się pod ziemią.
Pracują mrówki - dzielne chwaty -
Grzmią ich wytwórnie i warsztaty
I rzec by można bez przesady,
Że to największe są zakłady.
Tam amunicja dla żołnierzy
W opancerzonych skrzyniach leży,
Tam dla walczących są prowianty,
Są kolorowe akselbanty,
Gazowe maski tkane z wosku -
Bo taką maskę ma na nosku
Owad, gdy walczyć idzie z flitem -
Tam warzą płyny jadowite,
Dla żądeł bąków, os i trzmieli,
Tam robią puchy do pościeli,
Kojące maście do okładów
I nowe brzęczki dla owadów.

O świcie walka znów zawrzała,
Znów nadleciała much nawała,
A flit wywietrzał. Flit nie działa.
Z muchami jeszcze jest pół biedy,
Lecz oto idą w bój torpedy:
Zanim się wróg obudził jeszcze
Pod kołdry wlazły cztery kleszcze
I każdy sobie otwór naciął,
I drążą ciała nieprzyjaciół.

Wtedy wyruszył drwal do boju:
Z siekierą biega po pokoju,
Rąbie na lewo i na prawo
I oręż swój okrywa sławą.
Najstarszy człowiek nie pamięta,
By walka była tak zawzięta.

Janeczce innych wrażeń chce się,
Więc poszła grzybów szukać w lesie:
"Jak się masz, smyku-borowiku,
Pozwól, że schowam cię w koszyku."
Opieńkiem także nie pogardza,
A smardz się trafi - zrywa smardza.
Pod mchem ukryte siedzą rydze -
Janeczka woła: "Kogo widzę?"
I do koszyka wszystkie chowa,
Bo smaczna zupa jest grzybowa.

Wtem patrzy: król Jelonek Szósty
Na tronie siedzi w dziupli pustej,
Przed sobą trzyma listek świeży
I pisze rozkaz do żołnierzy.
Janeczka o nic się nie pyta,
Tylko Jelonka w palce chwyta.
Struchlała straż, pobladła świta
A król zupełnie się nie broni
I siada chętnie na jej dłoni.

"Jakiś ty śliczny, mój Jelonku,
Jak ładnie mienisz się na słonku!
Zaraz zabiorę cię do domu
I już nie oddam cię nikomu."

Widząc, że sprawa nie jest błaha,
Marszałek Bąk buławą macha,
Już nadlatuje rój szerszeni,
Co dłoń Janeczki w miazgę zmieni.

Lecz, król Jelonek podniósł różki:
"Proszę zostawić te paluszki,
Niech żaden z was ich nie ukolę,
Ja sam oddaję się w niewolę."

Po czym powiada do Janeczki:
"Już czas zakończyć nasze sprzeczki.

Nie chcemy wcale waszej szkody,
A nawet ważne mam powody,
Żeby namawiać was do zgody.
Po prostu zostań moją żoną,
Uznamy wojnę za skończoną
I zamieszkamy sobie wspólnie
W dziupli, gdzie bardzo jest przytulnie."

Janeczka na to rzecze: "Królu,
Wcale ci nie chcę sprawić bólu,
Lecz, żeby godną być królową,
Trzeba mieć suknię koronkową,
Chodzić w jedwabiach i atłasach,
A tego nie ma w naszych lasach."

Zawołał król marszałka Bąka:
"Natychmiast musi być koronka,
Sztuka jedwabiu i atłasu,
Ale to w mig, bo nie mam czasu!"

Janeczka była bardzo miła,
Króla z niewoli wypuściła.
Więc król poleciał do dąbrowy
Układać traktat pokojowy.

Już po zatargu. Już po wojnie
Rodzina drwala śpi spokojnie
I tylko tysiąc dzielnych moli
W szafie Janeczki się mozoli.
Obsiadły wszystkie jej sukienki
I wygryzają deseń cienki:
Esy, floresy, ściegi, ścieżki,
Kółeczka, brzeżki i mereżki,
Różyczki, listki, piękne wianki
I delikatne wycinanki.
Na rano będą już gotowe
Prześliczne suknie koronkowe.
W tym samym czasie pilne mrówki
W mrowisku łamią sobie główki
Nad tym, jak utkać materiały,
By się Janeczce podobały.
Wreszcie zrobiły to najprościej:
Do jedwabników poszły w gości,
Kupiły od nich nitkę cienką,
Pająk posłużył za czółenko,
Pył barwny wzięły od motyli
I warsztat ruszył już po chwili.
Czółenko miga, szpulki brzęczą,
Jedwab się mieni barwną tęczą,
A tak jest cienki, że zapewne
Każdą zachwyciłby królewnę.
Gdy swoją pracę skończą mrówki,
Zajadą żuki-ciężarówki,
By król odebrać mógł zawczasu
Sztukę jedwabiu i atłasu.

Lecz w życiu nic się nie układa
Tak, jak się w bajkach opowiada
Przyleciał nagle wiatr z północy,
Zimowy sen nadciągnął w nocy,
Pożółkły liście w chłodnym wietrze
I rtęć opadła w termometrze.
Kopytem konik już nie grzebnie,
Kareta czeka - niepotrzebnie!
Król miał pojechać w swaty właśnie,
Lecz nie pojedzie ten, kto zaśnie.

Śpi król Jelonek w miękkim łóżku,
W futrzanej czapce i kożuszku,
Przy łóżku króla zasnął twardo
Wspaniały Krzyżak z halabardą.
Ul się pogrążył cały we śnie,
Posnęły mrówki jednocześnie,
Usnęli obaj marszałkowie,
Owady wszystkie śpią w dąbrowie,
Posnęły roje much gromadnie
I drwal z rodziną śpi przykładnie.
Spod kołder sterczą cztery nosy
I chrapią, śpiąc, na cztery głosy,
A to, co było - to nie było,
Tylko Janeczce się przyśniło.

Jan Brzechwa


Bajeczki Bajeczki Bajeczki Bajeczki Bajeczki


Poprzedni wiersz *Spis wierszy*