Trzmieli zwaną okolicą
trzęsawisko pod Trzebnicą.
Trzciną trzęsie, wręcz trzepocze.
Co to? Jest zielone i rechocze.
Żaby, a ich skąd tam tyle,
to nie trzmiele, nie motyle.
Ta gromada, jak w mrowisku
wszystkie razem w takim ścisku.
Postanowił więc trzmiel z bliska,
choć lęk w gardle mu coś ściska.
Sprawdzić, nie ukrywa iż się boi,
lecz ciekawość zaspokoi.
Zbliżył więc się, podsłuchuje
i głupocie się dziwuje.
To ci żaby, w swoim gronie,
nie pozwolę, ja zabronię.
Sprzedać nasze trzęsawisko,
może mokro tu i ślisko.
Ale to jest ziemia nasza,
głośno sprzeciw, trzmiel swój zgłasza.
Już za późno kupca mamy,
drogo ziemię tę sprzedamy.
A któż tu zainwestuje?
Szczur! To obcy, protestuję!
Nic nie szkodzi - dobrze płaci
nam i tobie się opłaci.
No a stali osadnicy?
Muszą zniknąć z okolicy!
Tak nie wolno-nie pozwolę,
takim, jak wy na swawolę.
Nikt o zdanie cię nie pyta,
za kark żaba trzmiela chwyta.
Rzuca - ku swemu zdziwieniu
i wielkiemu oburzeniu.
Trzmiel ląduje w torfowisku,
czując się jak na śmietnisku.
Wyrzucony z własnej ziemi.
Nie! Los na pewno się odmieni.
Zerwał się choć obolały
w swej decyzji będzie stały.
Zebrał trzmiele i motyle,
to są dla nich ciężkie chwile.
Wspólna walka ich jednoczy,
trzmiel z motylem razem kroczy.
Aby ziemię swą ratować,
nie wystarczy protestować.
Żaby armię ich ujrzawszy,
to kto bardziej był z nich żwawszy.
Biegł i krzyczał tak donośnie
"Lepiej zwiewać, gdzie pieprz rośnie!"
Poprzedni wiersz *Spis wierszy*