Ptasznik łapał słowiki i wsadzał do klatek,
by mu wiosną śpiewały: lubił śpiew słowiczy.
Chociaż miały w więzieniu pokarmu dostatek,
nie rwą się do śpiewania mali niewolnicy.
Ten coś z nudów ćwierka, ów żałośnie kwili,
na pieśń popisową żaden się nie sili.
Lecz był jeden, co czuł się szczególnie skrzywdzony,
bo tęsknił do swej lubej, w lesie zostawionej.
Więc pomyślał: "Nie wskóram nic tu lamentami.
Czyż za płacze i jęki wolność człowiek da mi?
Zjeść mnie nie zje, bom zaiste
zbyt malutki na pieczyste.
Lubi śpiew. A więc dam mu, czego chce ode mnie.
Jeżeli starań dołożę
i życie mu uprzyjemnię,
wdzięczny za to, wolnością nagrodzi mnie może?"
W tej myśli wciąż się starał, śpiewał jak najpiękniej.
Wreszcie na ptasznika cześć
hymn pozwolił sobie wznieść.
"Teraz - pomyślał - serce jego zmięknie:
klatki tej otworzy drzwiczki,
polecę do swej samiczki".
Ale się w swych rachubach pomylił Słowiczek.
Pan nie myślał otworzyć jego klatki drzwiczek.
Złych śpiewaków się pozbył (bo żałował ziarna,
gdy piosenka marna),
lecz dobrego pieśniarza mając w domu, człek
tym mocniej strzegł.
Poprzedni wiersz *Spis wierszy* Następny wiersz